To tytułowy dzbanuszek o którym pisałam w poprzedniej notce. Jeszcze nie ma jesiennego stroju, tu czeka na dekorację, by zawędrować do kuchni.
A dziś? KM pojechał sprzątać groby, ja sprzątam w domu. Po prostu dzień porządkowy.
Okres Święta Zmarłych napawa mnie smutkiem, tylu co kochałam, odeszło!
Szaro za oknem, wkrada się tęsknota!!!
sobota, 22 października 2016
poniedziałek, 17 października 2016
Historia dzbanuszka do mleka.
Ostatnia wizyta młodszej
wnuczki skłoniła mnie do zastawiania się nad wagą przedmiotów, które wokół
siebie gromadzimy! Już nie pamiętam w jakim kontekście padły te słowa, ale
właśnie ta wypowiedź utkwiła mi w pamięci. „Nieważne czy to jest ładne,
najważniejsze jaką ma historię.”
Pomyślałam wtedy o małym dzbanuszku w groszki, który jest
ze mną kilkadziesiąt lat. Był nawet wtedy, gdy nie zdawałam sobie z tego
sprawy. Był zawsze, po prostu był i już.
Ale miał krótki okres, że
zabrakło go w domu moich rodziców.
Wróćmy do najwcześniejszego dzieciństwa. Pamiętam biały
kredens z szybkami w kwiatki, który był naważniejszym meblem w kuchni, wiem, że
tam za szybą widać było wyraźnie niebieskość dzbanuszka. Często kwasiło się w
nim mleko, albo stygł w nim smażony żółciutki ser, bywało, że powidła, albo
miód i wtedy dzbanuszek prezentował swe wdzięki w spiżarce wśród misek, garnków
i słoików z jedzeniem.
W kuchni był też duży stół
i wszyscy sześcioro mieliśmy przy nim swoje miejsce. Ciepło biło z pieca z
fajerkami opalanego węglem, gotowała się na nim woda na herbatę i zasiadaliśmy
do kolacji, a mama stawiała na stole kolorowe, wcześniej przygotowane kanapki,
albo tylko chleb, margarynę (rzadziej masło), smaczny dżem, może i trochę
wędliny, i smżony ser. Wtedy to, na stole królował niebieski dzbanuszek. Zawsze
przyciągał mój wzrok.
Gdy najmłoszy brat skończył siedem lat, mama wróciła do
pracy. Trudno to nazwać powrotem, nie uczyła już w szkole, nie miala warunków, by uzupełniać wykształcenie, podjęła
się pracy w sklepie. Za tą pracą przemawiało to, że sklep był bardzo blisko
domu i mogliśmy mieć z mamą kontakt, a mama z naszą czwórką. Ojciec w południe
wracał z poczty i szedł zastąpić ją, a mama gotowała obiad, a gdy to nie było
możliwe, ojciec świetnie sobie radził w roli kucharza. Do dziś pamiętam pożywną
zupę pomidorową, pełną warzyw, na mięsie, ale z ziemniakami! Nie chciałam jeść,
bo lubiłam z makaronem. Nie lubiłam tego ojcowskiego wynalazku, nie wiem, czy
sam tak wymyślił? A może w jego domu tak
smakowała pomidorowa? Dziś bym tę zupę porównała do gulaszowej.
Ale wróćmy do głównego tematu opowieści. Po
kilku latach kupiono nowe meble do kuchni. Takie proste, nowoczesne na owe
czasy, możnaby je porównać do segmentów, białych, z popielatymi dodatkami. We wnękach tych mebli stało kilka drobiazgów,
między innymi niebieski dzbanuszek.
Mama do pracy zabierała jedzenie i pewnego razu zabrała coś w moim dziś,
ulubionym naczyniu. Nikt z nas nie zauważył braku tegoż przedmiotu.
Minęlo
pewnie sporo czasu, dorastałam, już nie byłam małym dzieckiem. Byłam
najstarsza, to zawsze byłam duża.
Mamę przeniesiono do
innego sklepu, ten w który pracowała był, niestety, monopolowy.
Dawno,
dawno temu, jak mama z nami była ciągle w domu, a tato w pracy na poczcie,
ojciec pewnie zaglądał z sąsiadami do tego przybytku rozrywki, widziałam , że
to mamę bardzo denerwuje i postanowiłam wziąć los we własne ręce. Poszłam do
pani sprzedającej alkohol i stanowczo zakazałam jej sprzedawać cokolwiek mojemu
ojcu. ( Do dziś to pamiętam, musiała być to dla mnie wielka trauma! Muszę
sprawiedliwie dodać, ze ojciec był wspanialym człowiekiem, pracowitym, opiekuńczym
i odpowiedzialnym, ale mama nie tolerowała jego słabości do alkoholu!). W domu
nie przyznałam się do tego kroku. Nie wiem, czy ojcu sprzedano, czy nie
sprzedano wódki. Do tego kroku
przyznalam się po wielu latach, jak ojciec już nie żył. Kochałam go bardzo i
nie chciałam robi ć mu przykrości. Dziś też myślę, ze byłam dość zuchwała i
krnąbrna, ale… wróćmy do tematu.
Mamę
przeniesiono do odległego o kilka kilometrów od domu sklepu. Sklep był
spożywczy i było jej naprawdę ciężko. Ojciec nie mógł jej zastępować, bo to
przecież kotrola sanepidu itp. Ojciec gotował nam obiady, często pomidorową z
ziemniakami i inne zdrowe jego zdaniem, jedzenie. Nikt nie był głodny, było
dobrze, my z rok młodszą siostrą, też potrafiłyśmy coś tam w kuchni zrobić. Tak
minęło kilka lat.
Codziennie
wracając ze szkoły mijałam sklep monopolowy. Trochę wstydziłam się mini
awantury, którą tam lata temu zrobiłam, ale z czasm zaczęłam to
bagatelizować. Przechodziłam obojętnie,
często zajęta jakąś zabawą, jak skakanie z kafelka chodnika na kafelek, albo
chichraniem się z kolezankami z klasy. Ale pewnego razu na parapecie okna w
zapleczu tegoż sklepu dojrzałam niebieski dzbanuszek w białe kropki. To nasze!
Z naszej kuchni!!! Byłam tego pewna! W domu szukałam tego naczynia, mamy
pytałam, bagatelizowała! Mówiła, że to możliwe, iż przed laty nie zabrala go z
dawnego miejsca pracy.
Postanowiłam
odzyskać ten przedmiot! Następnego dnia weszłam do sklepu. Było mi wstyd tam
wejść, przecież to był sklep z wódką i małe dziewczynki tu nie zaglądały!
Spojrzałam na sprzedawczynię i …zaniemówiłam. Była to ta sama pani, do której
skierowałam tę wstydliwą prośbę kilka
lat temu. Pamiętałam, bałam się, że ona też. Wyszłam szybciutko ze sklepu kłaniając się i przepraszając, byłam pewna,
że nie zostałam zauważona. Ale chęć
posiadania była większa od wstydu! Po kilku dniach weszłam do monopolowego i
przedstawiłam swoją prośbę. Ekspedientka poszła na zaplecze i wręczyła mi nasz,
mój, niebieski w biale kropki
dzbanuszek. Uśmiechając się do mnie zaznaczyła, ze jestem bardzo odważnym
dzieckiem, bo pamiętała moją prośbę. Mówiła, ze od tej pory niechętnie
sprzedawała alkohol mężczyznom co wiedziała, ze mają małe dzieci. Ale, cóż,
taką miała pracę.
Kobieta ta długie lata pracowała jeszcze w tym
sklepie, kłaniałam jej się grzecznie, a ona uśmiechała się do mnie. Nigdy nie
powiedziała o mojej prośbie, ani ojcu, ani matce.
A dzbanuszek z alkoholową historią w tle jest mój i
króluje w kuchni!!!
środa, 12 października 2016
Plusy chorowania.
Za oknem ładnie, zielono-złoto, na balkonie czerwono od kwitnących pelargonii. A ja już trzeci dzień leżę w łóżku i leczę przeziębienie.
A szczepiłam się we wrześniu! Czuję się medycznie skrzywdzona! Może to dobrze, nie mam przecież grypy, ot po prostu katar, kaszel, ból gardła... itp.
Jest też plus tej sytuacji. Czytam sobie ile chcę. Już jestem na stronach drugiego tomu "Stulecie Winnych" Ałbeny Grzybowskiej. Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie.
Byle do ...zdrowia!
czwartek, 6 października 2016
Jesiennie.
Addio pomidory!!!
Żegnajcie słodkie owoce lata, teraz tkwicie zaklęte w słoikach.
Ale zrobiło się melancholijne! Pada, wieje, chłodzi.
Czekam na złotą polską jesień. Czy nadejdzie? Jestem pewna, że tak!
Żegnajcie słodkie owoce lata, teraz tkwicie zaklęte w słoikach.
Ale zrobiło się melancholijne! Pada, wieje, chłodzi.
Czekam na złotą polską jesień. Czy nadejdzie? Jestem pewna, że tak!
Subskrybuj:
Posty (Atom)