To ostatnia sobota karnawału. Uświadomiłam sobie ten fakt po powrocie z pracy, około godziny czternastej! Oboje z KM wzięliśmy się do pracy. Kolega Małżonek zaprosił gości i pobiegł po zakupy. Ja szybko skleciłam z tego smaczną kolację.
Początkowo byłam przeciwna takiemu spontanicznemu zrywowi, ale KM mnie ugłaskał dobrym słowem i...udało się. Już o 18 godzinie pojawili się goście, a ja miałam starannie nakryty stół i przygotowany zestaw dań. Było nas siedmioro, trochę rodziny i para przyjaciół, miło się rozmawiało i nie wiadomo kiedy minęła północ.
Poniedziałek, dwunastego lutego.
To ostatnia noc, gdy mieszkała z nami moja siostra. Oddała swoje mieszkanie na czas remontu dzieciom. Nacieszyłyśmy się sobą do bólu! Wspomnieniom z dzieciństwa nie było końca!
Wtorek, trzynastego lutego.
Ostatki!!! W pracy odwiedziny gości. Bratowa przywiozła stertę pysznych pączków! Sama piekła wg receptury Makłowicza! Tak smacznych nie jadłam chyba nigdy! Dzieliliśmy się nimi sprawiedliwie, tzn.ja dwa, a KM resztę.
Wizytom tego dnia nie było końca. Odwiedziła mnie też dalsza kuzynka ze swym przyjacielem, by oznajmić nam swą decyzję o ślubie. Znają się ponad dziesięć lat, a teraz postanowili zalegalizować swój związek. Oboje mają powyżej sześćdziesięciu lat. Oby byli szczęśliwi!
Środa, czternastego lutego.
Popielec i Walentynki. W pracy spokojnie. To dobrze i źle, ale tak często bywa!
W gronie moich przyjaciół krążył taki dowcip.
Kolega pyta kolegę:
-Co obchodzimy 14 lutego?
-To zależy- odpowiada zapytany- czy masz żonę czy dziewczynę?
Jeśli żonę to Popielec, a jak dziewczynę to Walentynki.
Zgodnie z tą zasadą uczestniczyliśmy w Mszy Świętej popielcowej.
Czwartek, piętnastego lutego.
Smutny to dla nas dzień! Druga rocznica śmierci siostry mojego męża. Kobiety wyjątkowo eleganckiej i z wielkim apetytem na życie! Wspominaliśmy ją czule i z serdecznością.
Poniedziałek, dziewiętnastego lutego.
Zmieniliśmy miejsce jadania obiadów. Dotychczas chodziliśmy do restauracji, a teraz do jadłodajni. Jest też smacznie, choć nie tak elegancko, ale za to szybko.
W domu mogę jeść obiad dopiero około 19 godziny. To za późno! A na zmianę miejsca miało wpływ przede wszystkim towarzystwo, w restauracji zawsze trafił się jakiś podpity klient, a nie było to miłe.
Sobota, dwudziestego czwartego lutego.
Wieczór spędziliśmy u siostry. Miała w końcu wolne mieszkanie i wyprawiała zaległe imieniny. I jak tu nie tyć? Jak stół bardzo obficie zaopatrzony!!! W poście to pewnie grzech tak się objadać!!!
Niedziela, dwudziestego piątego lutego.
Wybrałam się ze smakołykami od jednej siostry do drugiej. Moja najmłodsza siostra ma kłopoty z chodzeniem i nie mogła uczestniczyć w imieninowej kolacji. Ucieszyła się bardzo. Cierpi na brak towarzystwa, czuje się bardzo samotna.
Wieczór spędziliśmy z przyjaciółmi w pizzerii, pijąc piwo i herbatę owocową. Wszyscy wrócili z nart. Z Zieleńca, ze Szpindlerowego Młyna i barwnym opowieściom nie było końca! KM słuchał z żalem i nutką zazdrości! Jeździł na nartach więcej niż czterdzieści lat, a już drugi rok nie może, boi się o zdrowie! Pooperacyjne kolano i biodro sprawują się wzorowo, a po nartach mogłoby być źle.
A dziś? Praca, dom, spokój, prawie sielanka...